Basia Blog - odc. 30 Nic dwa razy się nie zdarza
Jak pisała Szymborska (a śpiewała Jackowska) "nic dwa razy się nie zdarza". Mówią też, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. A jednak... posłuchajcie.
Wyjeżdżając z Pekinu spotkałam dwie europejki. Były jeszcze bardziej zakręcone ode mnie i pytały o drogę. Ja wybierałam się na główną autostradę próbować szczęścia autostopem, one szukały dworca kolejowego. Nasza znajomość trwała zaledwie kilka minut. Oddałam im swoją mapę i pożegnałyśmy się życząc sobie wzajemnie szczęśliwej podróży. Kilka dni później kręcąc się po markecie w Xi'an próbowałam sfotografować kota polującego na ptaszka gdy usłyszałam "Is this that Polish girl?"
Yes, it's me - odpowiedziałam odwracając się choć nie wiedząc jeszcze do kogo. Wszystkie trzy byłyśmy mocno zaskoczone naszym niezwykłym spotkaniem. Nie wiedziałam nawet, że też się wybierają do Xi'an...
Gil to urodzony w Rosji, wychowany w Bułgarii i zamieszkały w Izraelu inżynier branży IT. Nasze losy skrzyżowały się już raz w egzotycznym parku w Zhangjiajie. Po przybyciu do Hong Kongu starym zwyczajem poszłam zgubić się w mieście. Błądziłam uliczkami nie wiedząc, gdzie jestem i nagle usłyszałam swoje imię. Czy to jakiś schizofreniczny głos w mojej głowie? Nie to Gil, który zmierzając w kierunku swego hotelu natknął się na mnie gdzieś przed witryną sklepową. Rozumiem, że oboje mogliśmy zawitać do tego samego miejsca w tym samym czasie ale jak to się stało, że trafiliśmy na siebie wśród milionowego tłumu?? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi.
Crazy People czyli Tony & Maria. Z Haikou wróciłam do Hong Kongu by odebrać indyjską wizę i złapać swój samolot do New Delhi. Zameldowałam się w hostelu, zrzuciłam plecak i zadowolona z życia poszłam na spacer. Po wyjściu z windy zatrzymała mnie pierwsza wystawa sklepowa. I znów usłyszałam swoje imię! Odwracam się, patrzę i oczom swoim nie wierzę. Oto stoi przede mną moja ulubiona francuska para, Crazy People! I znów wylądowaliśmy w tym samym hostelu i przeżyliśmy jeden lecz za to świetny dzień. Nie zamierzali przyjeżdżać do Hong Kongu jednak życie skłoniło ich do zmiany planów i umożliwiło nam jeszcze jedno pełne wrażeń spotkanie.
Joussef. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Pekinie na samym początku mojej chińskiej przygody. Młodziutki francuz, bardzo pozytywny, wesoły, otwarty. Taki człowiek, którego się lubi już od pierwszych minut. Udzielił mi kilku cennych rad i podarował mapę. Tuż przed wyjazdem zostawiłam mu w recepcji wiadomość z adresem mailowym jednak nigdy jej nie otrzymał. I oto jestem w Hong Kongu, dzień przed odlotem do Indii drukuję odprawę w kafejce i nagle widzę Joussefa. Stanął jak wryty i, nic nie mówiąc, patrzył na mnie z otwartą buzią. Od naszego pierwszego spotkania minęły blisko 2 miesiące. On też spędzał w Hong Kongu ostatnią noc. Następnego dnia wracał do Francji. Niestety z naszych planów na wieczór nic nie wyszło gdyż Joussefa okradziono. Wieczór spędził na komisariacie a dzień następny w ambasadzie.
Nic dwa razy się nie zdarza, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch tych samych spojrzeń w oczy, jak pisała Szymborska. A jednak czasem się zdarzy.